środa, 11 stycznia 2017

true colours

Pomyślałam sobie, że dziś jest dobry dzień, żeby wspomnieć o czymś co miłe, przyjemne, wydawałoby się, że rozwijające, a jednak, jak się okazuje, tak bardzo niebezpieczne.



 Rozmawiając ostatnio z siostrą (studentka etnologii i antropologii kulturowej, która rozbraja mnie czasem pomysłami, na jakie wpadają super badacze jej dziedziny), został mi przedstawiony pogląd, który do tej pory odbija mi się w głowie echem.
 Temat wyszedł od poglądu głoszącego, że zdrowie ma znaczenie nie tyle biologiczne, co społeczne, a piękno nie jest kwestią estetyczną, lecz polityczną. Idąc dalej podejmowane próby przejmowania kontroli nad przyjemnościami grup podporządkowanych w społeczeństwach patriarchalnych, polegały po prostu na ich piętnowaniu. To czego dowiedziałam się dalej, zrewolucjonizowało mój pogląd na świat, bo w życiu nie spodziewałam się, że istnieją tak silne zależności między kwestiami, których sama za nic nie połączyłabym ze sobą.
 Otóż, napisany przez Johna Harveya Kelloga poradnik dla pań, o jakże edukująco brzmiącym tytule Ladies Guide mówi wyraźnie (polecam przeczytać dwa razy):
  
Czytanie beletrystyki jest jednym z najbardziej zgubnych nawyków, którym może oddawać się młoda dama. Kiedy zwyczaj ten wykształci się raz na zawsze, jest go tak trudno wykorzenić, jak spożywanie trunków czy zażywanie opium. (…) Czytanie beletrystyki niszczy zmysł smaku, który rządzi upodobaniem do poważnej, godziwej twórczości literackiej, i pobudza niezdrowe bodźce w umyśle, a rezultat jest w ogromnym stopniu szkodliwy. (…) [UWAGA TERAZ] Chcemy publicznie i dobitnie stwierdzić, że czytanie powieści jest jednym z najpowszechniejszych czynników wywołujących choroby macicy u młodych kobiet. Nie ma najmniejszych wątpliwości, ze wpływ umysły na organy płciowe i funkcje seksualne jest tak silny, iż mogą one stać się siedliskiem choroby. (…) Spotkaliśmy się już z przypadkami zachorowań, w których bolesne dolegliwości można było przypisać bezpośrednio czytaniu powieści.
 
Moje drogie panie, fakty mówią same za siebie. Należy natychmiast zaprzestać czytania, bo wszystkie zginiemy marnie. A ktoś, niczego nieświadomy, mógłby sobie pomyśleć, że książki to dobry sposób na rozwijanie wyobraźni,  lub chociaż niewinny sposób na spędzenie wieczoru, a tu takie dramatyczne konsekwencje! Przez chwilę zastanawiam się, czy nie należałoby rytualnie spalić wszystkich książek, które stoją na moich półkach, w końcu od tego zależy moje życie.
 Niemal od razu skojarzyłam ten fragment, ze znaną chyba wszystkim, disnejowską bajką o Pięknej i Bestii. Był sobie tam taki pan, co to piękny był nad wyraz, wszyscy go uwielbiali, traktowali jak wzór cnót wszelakich i mądrość największą, a laski do niego wzdychały dniem i nocą. I ten oto cud chłopak, w odniesieniu do Belli, czytającej książki, powiedział takie oto słowa:


 a nauka udowodniła później słuszność jego założeń. LOL.
 
Dobrze, że jakoś tak zawsze robiłam większość rzeczy na opak, żeby przez przypadek nie postąpić według zasad i reguł i jednak zaczęłam czytać. Byłabym, myślę sobie z perspektywy czasu, o wiele smutniejszym człowiekiem niż jestem teraz, a w dalszym ciągu nie jestem jakimś super śmieszkiem. Czytanie jest super fajne, a w dodatku super ważne. Nie dość, że rozwija na to intelektualnie: poszerzamy swój zasób słownictwa, dowiadujemy się nowych, czasem ciekawych, czasem niekoniecznie, rzeczy, to jeszcze nasza wyobraźnia zaczyna pracować na turbo przyspieszonych obrotach. Jestem więc przekonana, że panowie super badacze jednak minęli się odrobinę z prawdą, bo oddaje swoją miesięczną dawkę czekolady (która swoją drogą jest dość spora), że czytanie przynosi znacznie więcej korzyści niż szkód. Jeśli ktoś się nie zgadza, chętnie posłucham kontrargumentów ;)

 


Jak już się tak nad tym czytaniem wylewam, to wrzucę od razu książki, w które zaopatrzyłam się w ostatnim czasie. Korzystając z końcoworocznych wyprzedaży, postanowiłam doładować sobie bibliotekę o większą niż zazwyczaj liczbę książek, żeby później móc sobie sukcesywnie czytać, kiedy tylko czas i możliwości pozwolą. Nie mam  swojego ulubionego gatunku (choć są za to gatunki, za którymi absolutnie nie przepadam), dlatego też stwierdziłam, że fajnie byłoby trochę pomieszać i poczytać rzeczy pisane totalnie różnie i mówiące o kompletnie innych sprawach. Nie jestem specem w wyszukiwaniu pozycji, dlatego często wybieram na czuja: okładka, opis, autor, recenzje, czasem wcześniej, przed pójściem do księgarni przeglądnę jakieś fora, czy rankingi, a czasem są to rekomendacje od znajomych. Tym razem było to kompletny mix.



  

Biesy, Fiodor Dostojewski- fakt, że do tej pory nie przeczytałam tej książki do końca uznaję za swoją osobistą porażkę i nie znajduję dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Po licealnej przygodnie ze „Zbrodnią i karą” pokochałam Dostojewskiego i jego sposób pisania. Mnogość wątków, pokręcenie bohaterów, niesamowicie głęboka analiza psychologiczna,  nuta tajemniczości i filozoficzne rozważania. Nie jest lekko, ale to obowiązkowy punkt na liście.


5 języków miłości, Gary Chapman- poradnik dla małżeństw i par, które planują w związek małżeński wstąpić. Nie należę do żadnej z tych grup i przez długi, długi czas pewnie należeć nie będę, ale polecam ją dosłownie każdemu. Treść jest tak uniwersalna, że bez względu na to, czy jest się w związku, czy nie, można odnaleźć w niej coś dla siebie. To bardzo mądra książka, która uświadamia niewygodną czasem prawdę, że miłość to podejmowana przez nas decyzja, za którą trzeba brać odpowiedzialność i nad którą nieustannie trzeba pracować. „Miłość to kwestia wyboru a każde z nas może dokonać go już dziś.”


Król,  Szczepan Twardoch- przenosimy się do przedwojennej Warszawy, która niejako nie jest jednym miastem, lecz dwoma, które bardzo niechętnie przenikają się, gdzie jedni najchętniej pozbyliby się tych drugich.  Z jednej strony Warszawa zachodnioeuropejska, zamożna, jasna i czysta, posługująca się piękną polszczyzną, kwitnie edukacja, biznes i wielka polityka. Ta druga jest biedna, brudna i daleko jej do bogactwa, a mieszańcy na co dzień posługują się jidysz. Ponad tym wszystkim górują układy, twarde zasady, a głównym wyznacznikiem męskości jest siła. Jeszcze nie dotarłam do końca, ale z każda kolejną stroną jest ciekawiej.


Harry Potter i Przeklęte Dziecko, J.K. Rowling-  podstawową informacją jest fakt, że książka jest scenariuszem do sztuki teatralnej i formą przypomina dramat, tak więc czyta się ją zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie części przygód czarodzieja z Hogwartu. Połknęłam ją w drodze powrotnej do domu na bożonarodzeniową przerwę, a wysiadając z autobusu mało się nie popłakałam, że to już koniec. Poprzeczka postawiona była niesamowicie wysoko, a oczekiwania były przeogromne. Nie chcę pisać, o tym, czy rozczarowałam się, czy też nie, wolę skupić się na tej gigantycznej radości jaką dał mi powrót do świata magii, na którym, chcąc nie chcąc się wychowałam.


Starcie królów, George R.R. Martin- tej książki nie kupiłam teraz, czeka na swój moment już chyba od wakacji. Pierwszy tom cisnęłam po angielsku i przyznam, że niecodzienność języka, jakim pisane są te książki, okazała się dla mnie małą komplikacją, dlatego też kolejne postanowiłam czytać już po polsku. Nie oglądam serialu (z wyjątkiem kilku pojedynczych odcinków), chciałam najpierw przeczytać książki, a potem odnieść się do nich oglądając serial. Wychodzi na to, że jeszcze trochę to potrwa. Książka jest super ciekawa, nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości, niemniej jednak nie wciąga mnie tak bardzo, jak przygody chłopca, który przeżył..


Małe życie, Hanya Yanagihara- bez względu na to, jak idiotycznie to zabrzmi, zainteresowałam się tą książką 1. przez jej okładkę, 2. przez to, jak gruba jest. Ponad 800 stron, których jeszcze nie ruszyłam, ale już patrząc na nią wiem, że będzie niesamowicie. Opowiada o dojrzewaniu, o przyjaźni o wkraczaniu w dorosłe życie i o tym, jak wpływa ono na relacje. Pokazuje okrucieństwo rzeczywistości, a jednocześnie daje nadzieje, na to, że lepsze dni znajdą swój sposób, żeby nadejść.


Shantaram, Gregory David Roberts- na tą tutaj miałam chrapkę już od ubiegłego roku, ale jakoś nie potrafiłam się zebrać w sobie, żeby w końcu ja sobie sprawić. Grubość książki, intrygująca okładka, najlepsze opinie, 4 miliony sprzedanych egzemplarzy, autor, będący byłym bandytą… no i jakżeby miało mnie to nie zachęcić jeszcze bardziej?  Zabiera w czytelniczy raj pełen kolorów, zapachów i dźwięków, który jest równocześnie piękny i śmiertelnie niebezpieczny, kojący i zatrważający. Zostawiam ją na koniec, żeby móc się nią delektować, jak najdłużej. Już teraz wiem, że będzie warto.




Na dziś to tyle. Jak przebrnę już przez wszystkie pozycje, to może wrócę tutaj i zrobię mały edit dokładając krótkie refleksje po przeczytaniu, chociaż może poprzestanę po prostu na tym co powstało do tej pory?  Póki co żegnam się, bo obowiązki wzywają. Następnym razem będzie o tym, jak z pozoru proste i nic nieznaczące wydarzenia potrafią całkowicie i zupełnie zmienić nasz sposób postrzegania miejsc, ludzi, a nawet samych siebie.

 
Ahoj.
K.
 

0 komentarze:

Prześlij komentarz