Pomyślałam sobie, że dziś jest dobry
dzień, żeby wspomnieć o czymś co miłe, przyjemne, wydawałoby się, że
rozwijające, a jednak, jak się okazuje, tak bardzo niebezpieczne.
Rozmawiając ostatnio z siostrą
(studentka etnologii i antropologii kulturowej, która rozbraja mnie czasem
pomysłami, na jakie wpadają super badacze jej dziedziny), został mi
przedstawiony pogląd, który do tej pory odbija mi się w głowie echem.
Temat wyszedł od poglądu głoszącego,
że zdrowie ma znaczenie nie tyle biologiczne, co społeczne, a piękno nie jest
kwestią estetyczną, lecz polityczną. Idąc dalej podejmowane próby przejmowania
kontroli nad przyjemnościami grup podporządkowanych w społeczeństwach patriarchalnych,
polegały po prostu na ich piętnowaniu. To czego dowiedziałam się dalej,
zrewolucjonizowało mój pogląd na świat, bo w życiu nie spodziewałam się, że
istnieją tak silne zależności między kwestiami, których sama za nic nie
połączyłabym ze sobą.
Otóż, napisany przez Johna Harveya
Kelloga poradnik dla pań, o jakże edukująco brzmiącym tytule Ladies
Guide mówi wyraźnie (polecam przeczytać dwa razy):
Czytanie
beletrystyki jest jednym z najbardziej zgubnych nawyków, którym może oddawać
się młoda dama. Kiedy zwyczaj ten wykształci się raz na zawsze, jest go tak
trudno wykorzenić, jak spożywanie trunków czy zażywanie opium. (…) Czytanie
beletrystyki niszczy zmysł smaku, który rządzi upodobaniem do poważnej,
godziwej twórczości literackiej, i pobudza niezdrowe bodźce w umyśle, a
rezultat jest w ogromnym stopniu szkodliwy. (…) [UWAGA TERAZ] Chcemy publicznie i dobitnie
stwierdzić, że czytanie powieści jest jednym z najpowszechniejszych czynników
wywołujących choroby macicy u młodych kobiet. Nie ma najmniejszych wątpliwości,
ze wpływ umysły na organy płciowe i funkcje seksualne jest tak silny, iż mogą
one stać się siedliskiem choroby. (…) Spotkaliśmy się już z przypadkami
zachorowań, w których bolesne dolegliwości można było przypisać bezpośrednio
czytaniu powieści.
Moje drogie panie, fakty mówią same za siebie. Należy
natychmiast zaprzestać czytania, bo wszystkie zginiemy marnie. A ktoś, niczego
nieświadomy, mógłby sobie pomyśleć, że książki to dobry sposób na rozwijanie
wyobraźni, lub chociaż niewinny sposób na spędzenie wieczoru, a tu takie
dramatyczne konsekwencje! Przez chwilę zastanawiam się, czy nie należałoby
rytualnie spalić wszystkich książek, które stoją na moich półkach, w końcu od
tego zależy moje życie. Niemal od razu skojarzyłam ten fragment, ze znaną chyba
wszystkim, disnejowską bajką o Pięknej i Bestii. Był sobie tam taki pan, co to
piękny był nad wyraz, wszyscy go uwielbiali, traktowali jak wzór cnót
wszelakich i mądrość największą, a laski do niego wzdychały dniem i nocą. I ten
oto cud chłopak, w odniesieniu do Belli, czytającej książki, powiedział takie
oto słowa:
a nauka udowodniła później słuszność jego założeń. LOL.
Dobrze, że jakoś tak zawsze robiłam większość rzeczy na
opak, żeby przez przypadek nie postąpić według zasad i reguł i jednak zaczęłam
czytać. Byłabym, myślę sobie z perspektywy czasu, o wiele smutniejszym
człowiekiem niż jestem teraz, a w dalszym ciągu nie jestem jakimś super
śmieszkiem. Czytanie jest super fajne, a w dodatku super ważne. Nie dość, że
rozwija na to intelektualnie: poszerzamy swój zasób słownictwa, dowiadujemy się
nowych, czasem ciekawych, czasem niekoniecznie, rzeczy, to jeszcze nasza wyobraźnia
zaczyna pracować na turbo przyspieszonych obrotach. Jestem więc przekonana, że
panowie super badacze jednak minęli się odrobinę z prawdą, bo oddaje swoją
miesięczną dawkę czekolady (która swoją drogą jest dość spora), że czytanie
przynosi znacznie więcej korzyści niż szkód. Jeśli ktoś się nie zgadza, chętnie
posłucham kontrargumentów ;)
Jak już się tak nad tym czytaniem wylewam, to
wrzucę od razu książki, w które zaopatrzyłam się w ostatnim czasie. Korzystając
z końcoworocznych wyprzedaży, postanowiłam doładować sobie bibliotekę o większą
niż zazwyczaj liczbę książek, żeby później móc sobie sukcesywnie czytać, kiedy
tylko czas i możliwości pozwolą. Nie mam swojego ulubionego gatunku (choć
są za to gatunki, za którymi absolutnie nie przepadam), dlatego też
stwierdziłam, że fajnie byłoby trochę pomieszać i poczytać rzeczy pisane
totalnie różnie i mówiące o kompletnie innych sprawach. Nie jestem specem w
wyszukiwaniu pozycji, dlatego często wybieram na czuja: okładka, opis, autor,
recenzje, czasem wcześniej, przed pójściem do księgarni przeglądnę jakieś fora,
czy rankingi, a czasem są to rekomendacje od znajomych. Tym razem było to
kompletny mix.
Biesy, Fiodor
Dostojewski- fakt, że do tej pory nie przeczytałam tej książki do końca
uznaję za swoją osobistą porażkę i nie znajduję dla siebie żadnego usprawiedliwienia.
Po licealnej przygodnie ze „Zbrodnią i karą” pokochałam Dostojewskiego i jego
sposób pisania. Mnogość wątków, pokręcenie bohaterów, niesamowicie głęboka
analiza psychologiczna, nuta tajemniczości i filozoficzne rozważania. Nie
jest lekko, ale to obowiązkowy punkt na liście.
5 języków miłości, Gary
Chapman- poradnik dla małżeństw i par, które planują w związek małżeński
wstąpić. Nie należę do żadnej z tych grup i przez długi, długi czas pewnie
należeć nie będę, ale polecam ją dosłownie każdemu. Treść jest tak uniwersalna,
że bez względu na to, czy jest się w związku, czy nie, można odnaleźć w niej
coś dla siebie. To bardzo mądra książka, która uświadamia niewygodną czasem
prawdę, że miłość to podejmowana przez nas decyzja, za którą trzeba brać
odpowiedzialność i nad którą nieustannie trzeba pracować. „Miłość to kwestia
wyboru a każde z nas może dokonać go już dziś.”
Król, Szczepan Twardoch- przenosimy się do przedwojennej
Warszawy, która niejako nie jest jednym miastem, lecz dwoma, które bardzo
niechętnie przenikają się, gdzie jedni najchętniej pozbyliby się tych drugich.
Z jednej strony Warszawa zachodnioeuropejska, zamożna, jasna i czysta,
posługująca się piękną polszczyzną, kwitnie edukacja, biznes i wielka polityka.
Ta druga jest biedna, brudna i daleko jej do bogactwa, a mieszańcy na co dzień
posługują się jidysz. Ponad tym wszystkim górują układy, twarde zasady, a
głównym wyznacznikiem męskości jest siła. Jeszcze nie dotarłam do końca, ale z
każda kolejną stroną jest ciekawiej.
Harry Potter i Przeklęte Dziecko, J.K. Rowling-
podstawową informacją jest fakt, że książka jest scenariuszem do sztuki
teatralnej i formą przypomina dramat, tak więc czyta się ją zupełnie inaczej
niż wszystkie poprzednie części przygód czarodzieja z Hogwartu. Połknęłam ją w
drodze powrotnej do domu na bożonarodzeniową przerwę, a wysiadając z autobusu
mało się nie popłakałam, że to już koniec. Poprzeczka postawiona była
niesamowicie wysoko, a oczekiwania były przeogromne. Nie chcę pisać, o tym, czy
rozczarowałam się, czy też nie, wolę skupić się na tej gigantycznej radości jaką
dał mi powrót do świata magii, na którym, chcąc nie chcąc się wychowałam.
Starcie królów, George
R.R. Martin- tej książki nie kupiłam teraz, czeka na swój moment już chyba
od wakacji. Pierwszy tom cisnęłam po angielsku i przyznam, że niecodzienność
języka, jakim pisane są te książki, okazała się dla mnie małą komplikacją,
dlatego też kolejne postanowiłam czytać już po polsku. Nie oglądam serialu (z
wyjątkiem kilku pojedynczych odcinków), chciałam najpierw przeczytać książki, a
potem odnieść się do nich oglądając serial. Wychodzi na to, że jeszcze trochę
to potrwa. Książka jest super ciekawa, nie mam co do tego absolutnie żadnych
wątpliwości, niemniej jednak nie wciąga mnie tak bardzo, jak przygody chłopca,
który przeżył..
Małe życie, Hanya Yanagihara- bez względu na to, jak idiotycznie to
zabrzmi, zainteresowałam się tą książką 1. przez jej okładkę, 2. przez to, jak
gruba jest. Ponad 800 stron, których jeszcze nie ruszyłam, ale już patrząc na
nią wiem, że będzie niesamowicie. Opowiada o dojrzewaniu, o przyjaźni o
wkraczaniu w dorosłe życie i o tym, jak wpływa ono na relacje. Pokazuje
okrucieństwo rzeczywistości, a jednocześnie daje nadzieje, na to, że lepsze dni
znajdą swój sposób, żeby nadejść.
Shantaram,
Gregory David Roberts- na tą
tutaj miałam chrapkę już od ubiegłego roku, ale jakoś nie potrafiłam się zebrać
w sobie, żeby w końcu ja sobie sprawić. Grubość książki, intrygująca okładka,
najlepsze opinie, 4 miliony sprzedanych egzemplarzy, autor, będący byłym
bandytą… no i jakżeby miało mnie to nie zachęcić jeszcze bardziej?
Zabiera w czytelniczy raj pełen kolorów, zapachów i dźwięków, który jest
równocześnie piękny i śmiertelnie niebezpieczny, kojący i zatrważający.
Zostawiam ją na koniec, żeby móc się nią delektować, jak najdłużej. Już teraz
wiem, że będzie warto.
Na dziś to tyle. Jak przebrnę już przez wszystkie pozycje, to może
wrócę tutaj i zrobię mały edit dokładając krótkie refleksje po przeczytaniu,
chociaż może poprzestanę po prostu na tym co powstało do tej pory? Póki
co żegnam się, bo obowiązki wzywają. Następnym razem będzie o tym, jak z pozoru
proste i nic nieznaczące wydarzenia potrafią całkowicie i zupełnie zmienić nasz
sposób postrzegania miejsc, ludzi, a nawet samych siebie. Ahoj.K.
0 komentarze:
Prześlij komentarz