czwartek, 9 marca 2017

÷



Tego pana chyba nie trzeba już nikomu przedstawiać. Wydaje mi się, że nie będzie to przesadą, jeśli powiem, że jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych gingerów na świecie. I kurde, znów pozamiatał. Ja wiedziałam, że warto odłożyć jego temat i poczekać do premiery płyty. Pan Ed Sheeran (bo to o nim mowa, jeśli jest ktoś, kto się jeszcze nie połapał) wydał swój 3 album 3 marca i już w dniu premiery rozwalił Spotifajowy rekord madafaka starboy’a, 57 milionami odsłuchów.  

Devide to taki trochę potteroswki pokój życzeń. Każdy może na nim znaleźć coś właśnie dla siebie. Romantyczne ballady z solową gitarą w tle, rapsy, upbeatowe brzmienia. Można się powzruszać i można się poruszać. A wszystko wydaje się być dokładnie na swoim miejscu.

Otwierający album Easer od pierwszych sekund uderza wyrazistością i przebojowością. (nie)zaskoczeniem dla wielu jest fakt, że Ed podejmuje się prób rapowania. Wyszło? Nie wyszło? Zdania są podzielone. Co prawda nie jest to kunszt Slim Shady’ego, ale nie można powiedzieć, że sobie nie poradził. 
Następnie przychodzi czas na flashback do czasów dzieciństwa rudzielca w klimatycznym Castle On The Hill, które znają już niemal wszyscy.  Dalej jest jeszcze lepiej. Zostajemy zaczarowani pierwszą balladą tego albumu. Nawiązania do czystej wrażliwości, rzeczywistego oddania i ludzkiej emocjonalności, w cudownym pościelowym klimacie. Takie właśnie jest Dive.
Potem przychodzi czas na niespodziankę. Coś zupełnie nowego, coś czego jeszcze nie było. Shape of you, przebojowy, dancehallowy beat, daleko odbiegający od znanego wszystkim, stonowanego i klasycznego Eda. Miało być dla Rihanny, zostało u Sheerana, a teraz króluje w klubach. Mimo szoku i niedowierzania, nadal czuje się, że to jego. Zmysłowość i emocje, niemal wylewające się w każdym z wersów, harmonia i ta niewinność (której w tym przypadku nadał sporo pikanterii), sprawiają, że inne to niekoniecznie gorsze.
O pięknie serca i czystej miłości można pisać wiele, można też posłuchać Perfect. Przecudowna, romantyczna ballada, miłosne marzenie, które pokazuje to czego pragnie się najbardziej. Po gigantycznym sukcesie Thinking Out Loud zdawałoby się, że nie można już napisać nic bardziej romantycznego i łapiącego za serce. A ta ruda cholera jednak jakimś cudem to zrobiła. Piosenka w piękny sposób nawiązuje swoim tekstem do napisanej kiedyś przez Eda, a wykonanej przez panów z One Direction 18, co dodaje jej  jeszcze więcej uroku.
Znajdzie się też coś dla fanów muzyki irlandzkiej. Mimo małych spięć z wytwórnią, która to miała pewne obiekcje przed wydaniem tego numeru (bo folk nie jest cool i nikt tego nie będzie słuchał), dostajemy rozkoszną historię o Galaway Gril, z melodią która naprawdę wpada w ucho i wcale nie uznałabym jej za gorszą, tylko przez muzyczne nawiązania do irlandzkich tradycji muzycznych.
Następna ballada, żeby nam się nie zatęskniło. Happier to opowieść o tym, jak godzić się ze szczęściem tak bardzo ważnej osoby, dla której ważnym przestało się być już wcale. Smutek i nostalgia. Wyrozumiałość przy braku zrozumienia. Cały Ed.
Zaraz po tym przychodzi New Man i zescatchowany wokal naszego artysty. Tego też jeszcze nie grali i przyznać trzeba, że zdało egzamin. Utwór o zdecydowanie żywszym tempie i nieco bardziej charakternym tekście.
Sytuacja znów się uspokaja i dowiadujemy się, że Hearts Don’t Break Around Here. Kolejna rozkoszna dla uszu ballada, choć nie wierci dziury z brzuchu tak mocno, jak poprzednie.
What Do I Know to znów coś innego. Manifestacja chęci podejmowania działań, żeby zmieniać świat (jakkolwiek banalnie to nie brzmi) przez głoszenie idei pokoju i wzajemnego zrozumienia. Nie potrzeba wyższego wykształcenia i super zaplecza, bo muzyka wystarczy, żeby łączyć to co dzieli. Cel szczytny, zamiary szlachetne, efekt?
How Would You Feel (Paean) to coś co każda kobieta (bo nie uwierzę, sorry laski, że jakakolwiek by się oparła takiemu wyznaniu) całe życie marzy usłyszeć. Prawdziwa oda do ukochanej osoby. Delikatna gitara w tle, emocje, uczucia i kolejna na tym albumie perła.
Ostatni utwór z podstawowej wersji albumu, Supermarket Flowers to niezwykle intymny, czuły i szczery hołd składany przez Eda nieżyjącej babci. Delikatność uczuć wypływających z każdym wersem wdziera się głęboko w serce.

Divide jest kwintesencją podziału. Dynamika przeplata się z delikatnością, a harmonia z szaleństwem. Wzloty i upadki, radości i smutki. Na coś takiego warto było czekać cały rok. Jeśli jego dalsza twórczość będzie rozwijać się w taki sposób, to mimo tęsknoty za jego niezwykłą osobą, pogodzę się z myślą, że mógłby tak od czasu do czasu znikać.




Po takim albumie można zrobić dwie rzeczy: wziąć gitarę, usiąść wygodnie i powoli uczyć się tych przepięknych melodii, by samemu móc je odgrywać lub też opatulić się kocem jak burrito of sadness i szlochać. Że też kurde nigdy nie nauczyłam się grać na gitarze. Kolejny dzień z rzędu idę po swój ulubiony koc.
Dobrze że jesteś Ed.


ahoj. 
K.