Wracam na górę i siadam blisko kaloryfera, z kubkiem gorącej herbaty. Z każdym krokiem czy łykiem czuję, jak mnie ubywa, jest mnie coraz mniej, w sposób zupełnie niegroźny, wyzuty z dramaturgii, najwolniej jak można znikam.
— Jacek Podsiadło
Pogoda zdawała się być wprost przepiękna. Słonko sobie świeciło, chmur w sumie niewiele, więc niebo można było podziwiać. Do tego śnieżek, lekki mrozik, generalnie zima, jak malowana. No i wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie jeden drobniutki fakt, który tak jakoś odbierał temu wszystkiemu cały urok. No, bo jak tu się cieszyć piękną pogodą, kiedy tak naprawdę, po wyjściu z domu widoczność ograniczała nam się do kilkunastu metrów, a w momencie otwierania drzwi do wyjścia na zewnątrz, uderzał nas przerozkoszny zapach rozpałki do kominka? Tak oto, przewspaniały smog, urozmaicał nam ostatnim czasem życie. Błagam, przez jakieś 2 tygodnie, dzień w dzień w mieście była darmowa komunikacja dla osób posiadających przy sobie ważny dowód rejestracyjny samochodu… 2 tygodnie!. Przypomnę tylko, że udogodnienie to zaczyna działać, jeśli na trzech stacjach monitorujących powietrze, uśredniona norma dla pyłu PM10 przekroczy 150 mg/m3, podczas gdy poziom dopuszczalny wynosi 50 mg/m3. Aż miło było wyjść z domu, serio. Za każdym razem, kiedy wracałam, to zastanawiałam się, czy to sąsiad znów palił na klatce, czy to po prostu ja śmierdzę jak popielniczka. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że chcąc, czy nie chcąc, wszyscy będziemy musieli ponieść konsekwencje takiego, a nie innego stanu rzeczy. Bo nikt mi nie powie, że utrzymywanie się tak wysokiego stężenia zanieczyszczeń w powietrzu, nie przyniesie, prędzej, czy później, jakichś efektów zdrowotnych. Wiec nic, tylko czekać, aż mi teraz, po tym wszystkim, trzecia ręka wyrośnie, ewentualnie rogi na głowie wyjdą. Sprytni ci, którzy zawczasu zaopatrzyli się w maseczki ochronne. Przezorność, czy też szybka reakcja na zastaną sytuację chroniły ich przez wszechobecnym smrodem i czającym się po kątach rakiem płuc. Z ciekawości przeglądałam w tym czasie strony sklepów internetowych posiadających takie maski w swoich ofertach i nie powiem, nie byłam specjalnie zaskoczona faktem, że były one niemal wszędzie wyprzedane, ale info, że kolejna dostawa przewidziana jest po 20 lutego, a produktów wypatrywać można jedynie w sklepach stacjonarnych, to już był mały szoczek.
Jak to śpiewał sobie
kiedyś piewca radosnego życia, Kamil Bednarek, chciałoby się teraz, całkiem
bezpośrednio powiedzieć:
Chodź ucieknijmy stąd. Nie chcę już oddychać tym zatrutym powietrzem.
Chwała
Panu, że mamy to już za sobą, powietrze się opamiętało, a my nie musimy go już
dłużej gryźć.
________________
________________
Teraz trochę z innej beczki. Choć może nie tak całkiem
innej. Temat nasunął mi się, w sumie, także dzięki powyższej linijce od
Bednarka, a potem dołożył do tego taki jeden łysy, gruby ziomek w białym
habicie.
Generalnie chodzi mi o facetów i kobiety.
Tak sobie ostatnio
myślę na temat relacji damsko-męskich i coraz bardziej utwierdzam się w
przekonaniu, że to wszystko jest jakimś pokręconym wyścigiem wartości, które w
perspektywie długoterminowej mają znaczenie, co najmniej, gówniane.
My wszyscy, zarówno panie, jak i panowie, jesteśmy tak
tubo nieznośny, że szok. Mówimy niby o tym, jak to chcemy
dbać o innych, jacy to skorzy do poświęceń jesteśmy, ile w nas
bezinteresowności i chęci dawania siebie innym. A jak przychodzi co do czego, to nagle sprawy zaczynają wyglądać
zupełnie inaczej. Chcemy być dla kogoś, a tak naprawdę większość naszych czynów
gdzieś tam w głębi i tak oparta jest na tym, byśmy w efekcie końcowym sami
zyskali na tym, jak najwięcej. To co się tutaj, w dalszej części pojawi, jest mocnym
uogólnieniem i odnosi się do generalnie zauważanych przeze mnie tendencji. Proszę więc o zrozumienie, gdyż wbrew
pozorom, nie mam tutaj na celu całkowitej i totalnej krytyki jednej czy drugiej
strony.
Weźmy na pierwszy ogień facetów: egoiści z przerośniętym
przekonaniem o swojej wrodzonej roli władcy. To przeświadczenie o należnej im
pozycji decyzyjnej może i nawet byłoby dobre, jednak czasem zakrawa to o próby
dominacji, a nawet przejmowania kontroli totalnej. A z drugiej strony mężczyźni
są często tak bardzo nieporadni życiowo (?). Nie wiem nawet, jak dobrze to
przedstawić. Chodzi o takie, prozaiczne czasem, codzienne sytuacje. Tu niby
tacy dzielni, odważni i konkretni, a jak przyjdzie co do czego, to miesiące
zajmuje im ogarnięcie tyłka i zagadanie do dziewczyny, czy choćby wysłanie jej
najmniejszego znaku, sugerującego, że mogłaby się im podobać. Niby męskie jest
robienie pierwszego kroku i inicjowanie pewnych sytuacji, a potem kobiety są
winne, że się nie domyślają, że same czegoś nie zrobią. A jak już zrobią, to
źle, że im tą męskość podważają.
A kobiety? Tu jest chyba jeszcze gorzej. Całe
dzieciństwo marzą o pięknym życiu, o kochającym mężczyźnie, który będzie je
szanował i o nie dbał, a potem co? Zgadzają się na byle co, żeby tylko było,
żeby nie okazało się, że wszyscy kogoś mają, a ona jedna, biedna zostanie sama.
Przestają wierzyć w to, co piękne i wzniosłe, co gorsze, przestają wierzyć w
siebie. I wtedy właśnie pozwalają się ogarnąć tej miernocie zupełnej i tak
później trwają, bez przekonania o swojej wartości i możliwościach, czując się niewystarczające,
nie dość dobre. I tak cholernie dążą do bycia akceptowanymi i chcianymi.
Przecież kobieta jest w stanie poświęcić chyba wszystko po to, by ktoś ją
docenił, zaakceptował, pokochał. To dlatego daje się gnębić, nie pozwala sobie
na spełnianie marzeń, ogranicza samą siebie, aż w końcu ogarnia ją całkowita
beznadzieja. Piosenka Mikromusic daj chłopaka, mimo że
odnosi się do trochę innego aspektu relacji, nadal super pasuje mi tutaj
kontekstowo. Na początku każda dziewczyna ma marzenia, chce coś osiągnąć,
stawia wymagania i warunki, a potem po zderzeniu z rzeczywistością zwyczajnie
się poddaje i przestaje walczyć, godząc się na cokolwiek, na zupełne byle co,
żeby tylko coś nas w życiu spotkało. Nie wiem, czy może być coś jeszcze
gorszego.
Tak często przerzucamy
odpowiedzialność na druga osobę: bo ja się przecież tak staram, tyle od siebie
daje, a on nic. Przecież ciągle pracuję, żeby móc ją zabrać na kolację, a ona
ciągle tylko narzeka… Weźmy tak może, dla odmiany wzbudźmy w sobie choć odrobinę
pokory i uświadommy sobie fakt, że nie jesteśmy idealni i to nie tylko nas
wkurzają, ale my też wkurzamy innych. Pomyślmy czasem o tych sferach, w których jesteśmy
zwyczajnie nie do zniesienia i zróbmy coś, żeby się zmienić. Nie wymagajmy
ciągle od innych, żeby dopasowywali się do nas, ale sami zdobądźmy się na
jakieś poświęcenia. W taki sposób naprawdę pokazuje się, że zależy nam na
drugiej osobie. Często, gdy rozmawiam ze znajomymi, którzy są w bardziej lub
mniej stałych/formalnych związkach i opowiadają mi o tym co u nich, 100%
rozmów obraca się wokół narzekań na to, co partner/partnerka robią nie tak, jak
robić powinni, czym ich najbardziej drażnią i jak bardzo robią im na złość. Nie
zdarzyło mi się chyba, żeby ktoś powiedział mi o tym, że on/ona (ta druga
połowa) stara się i robi dla nich to, czy tamto, a to oni coś spieprzyli.
Przykro to przyznawać, ale nie ma w nas za grosz samokrytyki.
Temat zawiłości kontaktów facetów z kobietami (nie tylko w
aspekcie samych już związków, ale też początków tworzenia się relacji) jest dla
mnie mega interesujący. Fascynuje mnie to, jak z pozoru proste i oczywiste sprawy, w
momencie pojawienia się na horyzoncie jednej osoby, nagle stają się tak bardzo ciężkie do przeskoczenia i
przysparzają tyle kłopotów. Myślę, że do tematu wrócę jeszcze nie raz. Mam
w głowie kilka kwestii, o których chciałabym pomówić, poznać opinię innych
stron. Ciekawi mnie też, jak faceci patrzą na pewne sprawy, czy w ogóle je
dostrzegają, a jeśli nie to dlaczego.
Wątek pozostawiam otwarty i z pewnością będzie on kontynuowany.
Jeżeli ktokolwiek chciałby się wypowiedzieć, dodać coś od siebie, czy
skrytykować mnie za wypisywanie głupot to najserdeczniej zapraszam.
ahoj.
K.
0 komentarze:
Prześlij komentarz