piątek, 20 stycznia 2017

zestaw ulubionych czekoladek

My soul slides away
"but don't look back in anger”

i heard you say
“at least not today…”
                       -Oasis






Zgodnie z obietnicą będzie dziś o muzyce. Jednak, żeby tradycji stało się zadość, muszę coś w pierwotnej koncepcji zmienić, tak więc temat gingera nie będzie dziś tematem głównym, co wyjaśnię w stosownym momencie. 



Muzyka jest i od bardzo, bardzo dawna była jednym z ważniejszych elementów mojego życia. Większość wydarzeń z przeszłości- zarówno tych super fajnych, jak i tych super nie, osadziło się gdzieś w zakamarkach mojej pamięci, właśnie dzięki bezpośredniemu łączeniu ich z muzyką. Uznałam, że ciekawym pomysłem będzie zebranie w jednym miejscu, tych artystów, których muzyka zrobiła w moim życiu najwięcej zamieszania, których piosenki miały/mają dla mnie największe znaczenie.
Myślę, że to co się tutaj stworzyło, mogę określić mianem swojego osobistego TOPu twórców, którzy zrobili mi życie. To zbiór najbardziej charakterystycznych i najmocniej wpływających na mnie muzyków, w przypadku których zarówno twórczość artystyczna, jak również celebrity lifestyle (bądź jego brak), w pewien sposób warunkowały to, jak kształtował się mój charakter. Kolejność w jakiej układana była lista jest przypadkowa mniej lub bardziej; nie chodziło mi o segregowanie ich od ważniejszych do ważnych mniej, bo fakt, że znajdują się na tej liście świadczy o tym, że istotnie, mają znaczenie ogromne. Z podobnych przyczyn nie jest to, podążając za typowymi dla tego typu list schematami, top 3, 5, czy 10. Jest to top. mój top. 






ARCTIC MONKEYS

W żaden sposób nie będzie to przegięcie jeśli powiem, że ci oto panowie są muzycznym objawieniem mojego życia. Kiedy myślę o muzyce, w jakichkolwiek kategoriach i miałabym powiedzieć coś na temat swoich ulubionych piosenek, wokalistów, zespołów, tekstów, czy muzyki, to praktycznie zawsze na najwyższych pozycjach będą plasować się właśnie oni. Dlatego też, kiedy wpadłam na pomysł stworzenia tej listy, oni wpisali się tutaj sami jako pierwsi. Nie ma drugich takich, co zrobiliby mi takie zamieszanie w głowie. Alex Turner przez lata stanowił dla mnie pewnego rodzaju wzór cnót i ideałów wszelakich i nie znajdywałam w nim najmniejszej skazy (no bo spójrzmy prawdzie w oczy- jest się czym zachwycać). Całe liceum marzyłam o tym, żeby pojechać na ich koncert i zobaczyć/usłyszeć ich na żywo. Dnia, w którym udało mi się to marzenie spełnić nie zapomnę chyba nigdy, a wszystko zadziało się dlatego, że Open’er miał w 2013 roku  swoją najlepszą edycję ever. Fakt, że w przeciągu kolejnego roku udało mi się być na ich koncercie jeszcze kolejne dwa razy (o tym wspominałam już kiedyś tam wcześniej), a każdy przezywałam, jakby to było po raz pierwszy świadczy tylko i wyłącznie o tym, że małpy są dla mnie naprawdę ważną częścią życia. Załączona poniżej piosenka nie jest moją ulubioną (bo takową naprawdę ciężko byłoby mi wybrać), ale zdecydowanie jest tą, do której mam największy sentyment i która na wszystkich trzech koncertach wzbudzała największe morza łez szczęścia.





HAPPYSAD

To od tego zespołu zaczęła się moja przygoda z muzyką, która w jakikolwiek sposób różniła się od tego co na co dzień serwowało mi rmf.fm i viva polska (żeby nie było: nic do nich nie mam). Do teraz doskonale pamiętam dzień, kiedy usłyszałam ich po raz pierwszy: gimnazjum, lekcja religii, wszystko wkoło ciekawsze niż słuchanie księdza, odtwarzacz mp3, który koleżanka pożyczyła od starszej siostry. Pamiętam też, że doświadczenie to było dla mnie tak mocne, tak inne, tak ważne, że po powrocie do domu wyszukałam ich w internetach i spędziłam caluśkie popołudnie słuchając wszystkiego co tylko mogłam znaleźć w ich repertuarze. Happysad to także moje pierwsze w życiu prawdziwe koncerty, a co za tym idzie, nowi znajomi, wejście w całkowicie inne niż dotychczas środowisko. Słowem: zupełnie rewolucjonizowali mi życie. Od tego czasu w mojej szafie na stałe zamieszkały koszule w kratę, a trampki stały się ulubionym obuwiem, idealnym na każdą porę roku. W linku piosenka, do której już zawsze będę miała ogromny sentyment, bo to właśnie ona była tą pierwszą, tą która otworzyła mi oczy i zapoczątkowała najwspanialszą przygodę mojego życia.






 PIDŻAMA PORNO

zanim zostałam punkiem z lat 80. słuchałam Britney Spears. W taki oto sposób, razem ze swoją ulubioną kompanką licealnych lat, określałyśmy siebie i swoje muzyczne zainteresowania. Grabaż i jego kumple (również ci ze SNL) otworzyli mi oczy na całkiem nowy świat, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia, a który, trzeba to powiedzieć otwarcie, na pewien czas totalnie mnie pochłonął. Nowy styl, inne ciuchy, łamanie wszelkich lęków, przekraczanie granic- to wszystko stało się moim nowym ulubionym zajęciem. Dzięki muzyce pidżamy (a później całej reszcie z tego nurtu) weszłam w relację z ludźmi, przed którymi wcześniej, ze strachu, uciekałam wzrokiem. Wkroczyłam do świata, który zawsze chciałam poznać, który fascynował mnie i intrygował, a którego przeraźliwie się bałam (co po latach okazało się być całkiem uzasadnione). Koncerty niemal co tydzień, skórzane kurtki, piercing, pogo, tanie wino, papierosy, no i ta wolność. Wolność, której upatrywało się w tym wszystkim, jak gdyby te rzeczy były jedyną możliwą droga do jej utrzymania. Twórczość pidżamy: genialne teksty i muzyka będąca prawdziwą bombą energetyczną, była czymś, co w przepiękny sposób przeprowadziło mnie przez, jakże burzliwy, okres buntu. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie oddałabym tego za nic. Błędy, które wtedy popełniałam, nauczyły mnie wiele, i to dzięki nim wiem czego nie powinnam robić już nigdy więcej. Choć ważne, żeby zachować w sobie trochę przekory i nieszkodliwego buntu. Piosenka z załącznika przez całe liceum była moim dzwonkiem w telefonie.





BOB MARLEY

słoneczne reggae, przygoda na Jamajce. gdy zamykam oczy swe , to czuję się jak bajce. nie chcę nic więcej - tak, to mi wystarczy. Reggae też miało swój czas w mojej historii. Muzyka, styl bycia, przekonania i wszystko co się z tym wiązało. Tak patrząc z perspektywy czasu, musiała być we mnie gigantyczna potrzeba posiadania wolności i udowadniania sobie, jak bardzo muszę zmieniać wszystko wkoło siebie, żeby ją osiągnąć. Bob Marley jest dla mnie pięknym przykładem człowieka, który przez realizowanie swojej wielkiej pasji, krzewił w ludziach ideę dobra i wzajemnej pomocy. Jego utwory pełne ciepła, miłości i apelu o pokój znane są niemal każdemu. Niesamowicie fascynowało mnie w nim zawsze to, że nigdy, pomimo różnych nacisków, nie zrezygnował ze swoich przekonań- był niesamowicie religijnym człowiekiem i wszystkie jego zachowania i postawy świadczyły o rzeczywistym trwaniu w wyznawanej przez niego wierze. Wyobrażenie Boba z automatu kojarzy się z trawką. Nie bez przyczyny: jarał przecież niemal cały czas. Ale nawet w jego paleniu było coś niezwykłego: nie było w tym super szalonej otoczki, która dziś towarzyszy niejednemu palaczowi. W jego przypadku było to praktycznie, jak obrzęd- nie palił dla rekreacji, lecz jak sam niejednokrotnie mówił dla otwarcia się i próby zrozumienia tego, co dotychczas było dla niego zamknięte. Odbiegając od jego życia, a skupiając się na muzyce: pozytywny przekaz tekstów, w połączeniu z przyjemną dla ucha i relaksującą muzyką dają kojący efekt, który aż chce się zatrzymać na dłużej. Przez lata pomagał mi uspokajać emocje i odreagowywać stresy, poprawiał humor i nieraz podnosił na duchu.. no weź kobieto, nie płacz. 






ED SHEERAN

W tym oto miejscu wracamy do zapowiadanego już wcześniej gingera. Jest on najnowszym, z pośród wszystkich wymienianych w dzisiejszym zestawieniu, odkryć, jednak w żaden sposób nie umniejsza to jego udziałowi w kształtowaniu mojego człowieczeństwa. Nie znam drugiego tekściarza, który tworzyłby teksty o tak niesamowitej głębi, przy jednoczesnej delikatności. Osobiście rozpływam się wprost nad każdą z jego piosenek. Facet, mimo całej swej pokracznej rudości (pardon za hejt, ale z rudymi zawsze miałam problem), pisze, a co jeszcze lepsze- śpiewa (i to jak śpiewa) z tak niesamowitą wrażliwością, że nic tylko szlochać nad pięknem tego wszystkiego. Jego twórczość stanowi mocną odskocznię gatunkową od tego, czego na co dzień słucham najczęściej. To co uwielbiam w nim najbardziej, to fakt, że niepotrzebne mu są żadne szałowe, warte miliony, ociekające pożądliwością, nagością i pełne wystrzałowych lasek teledyski,  w tekstach nie musi odnosić się wyłącznie do imprez, sexu i pieniędzy, a jego muzyka i tak rozchodzi się, jak świeże bułeczki. Facet potrafi szanować swoją prywatność: nie panoszy się po galach, nie wciska się do gazet i telewizji, swoje życie prywatne zachowuje dla siebie. Czysty, piękny i prawdziwy talent. Ot cały Ed. I jak go tu nie uwielbiać? Piosenka z załącznika była jednym z pierwszych jego teledysków, jakie dane mi było zobaczyć i przez długi, naprawdę długi czas zastanawiałam się, dlaczego nigdy wcześniej nie wiedziałam o tym, że Ron Weasley ma taki cudowny głos...





KINGS OF LEON

Moja historia z tymi panami zaczęła się w podobnym czasie co z arktycznymi małpami. Wiernie towarzyszyli mi przez wszystkie lata liceum, będąc nieodłącznym elementem każdej z imprez, w których miałam okazję uczestniczyć. Mają charakterek: nieco eksperymentalny, trochę zmienny, zawsze zaskakujący. W połączeniu z niesamowitymi tekstami, panowie serwują prawdziwą ekstazę emocjonalną. W końcu teksty z takich utworów, jak Sex on Fire, czy Pyro, to nie są rzeczy, które słyszy się na co dzień. Ich koncert na Open'erze- wielkie spełnienie muzycznych marzeń, bek, ryk i krzyk i ten tłum wspólnie drący japy do Use Somebody to zdecydowanie jedne z lepszych wspomnień jakie posiadam. Sentyment do KOL został również przez ludzi, z którymi byłam kiedyś bardzo blisko, a muzyka, wspólna muzyka, była chyba głównym spoiwem, które trzymało nas razem. Pomimo tego, że nie słucham ich dziś tak często, jak kiedyś, to nadal zajmują w moim sercu bardzo ważną pozycję. Piosenka, która załączona jest poniżej to jeden z tych utworów, które sprawiają, że włosy na całym ciele stają dęba, a serce na ułamek sekundy przestaje bić. To co tam jest naładowane ekspresji i emocji to przechodzi ludzkie pojęcie. Ta stanowczość przeplatana z delikatnością wrzyna mi się, za każdym razem, głęboko w serce.


THE KOOKS

Z tymi to nawet nie wiem, jak zacząć. Po prostu, pewnego dnia pojawili się w moim odtwarzaczu i tak już sobie tam zostali aż do dnia dzisiejszego. Takie to cudeńko dla mnie jest. Lekkie i przyjemne Indie/retro Indie i ten mega kozacki akcent Luke’a tworzą taki klimat, że aż prosi się, żeby przesłuchać dany kawałek raz jeszcze. Siła teksów, którymi raczą słuchaczy to coś, czym kupili mnie. Swoich ulubionych kawałków mam chyba z 5 i każdy jeden jest lepszy od drugiego. Aurą idealnie wpisują się w hipsterskie klimaty, więc jak chciałam być fajna, to nawet nie musiałam się specjalnie martwić, bo muzykę miałam gotową, a co było w tym najlepsze- naprawdę ją uwielbiałam! A ich koncert na Coke Live Music Festival w Krakowie w 2011 roku po raz kolejny udowodnił mi, że moja ulubiona muzyka na żywo brzmi jeszcze lepiej. Miałam taki czas w swoim życiu, że słuchałam ich przez kilka tygodni w kółko, praktycznie bez przerwy. Fakt, że po tym czasie nie przejedli mi się i nadal, za każdym razem wracam do nich z takim samym sentymentem i miłością świadczy tylko o tym, że chłopaki naprawdę robią dobrą robotę. Piosenka, którą wybrałam, to jeden z moich ulubieńszych tekstów. Niby prosty, niby banalny, a mimo to lekko ironiczny, zgrabnie posklejany, tak idealnie kuksowy!




____
W największym skrócie to tyle. Każda z tych pozycji jest dla mnie turbo ważna i jak tak na to teraz patrzę, to za nic nie oddałabym tych wszystkich lat spędzonych z tą właśnie muzyką. To, że nie ma tu innych, nie znaczy, że inni nie istnieją. Po prostu nie wywarli na mnie aż tak mocnego wpływu, żebym chciała ich tutaj umieszczać. Wymyśliłam sobie, że może zrobię z tego bardziej regularny projekt (o ile wystarczy mi motywacji i zapału) i co jakiś czas będę wrzucać takie muzyczne mini listy, o tematyce najróżniejszej. Część będzie dotyczyła moich fav utworów danych artystów, część skupi się na perełkach konkretnych gatunków, czy muzycznych okresów. Zaznaczam od razu, ze wszystkie te listy są i będą w 100% subiektywne i układane według mojej własnej wizji i w zgodzie z moimi sympatiami, więc proszę o wyrozumiałość.

Muzyka naprawdę robi życie. Kto najbardziej namieszał w Twoim?

ahoj.
K.






0 komentarze:

Prześlij komentarz