czwartek, 13 listopada 2014

Say Geronimo!

Nie będę myśleć dziś i na jutro to zostawię.

Wszystko pięknie i ładnie, tylko że każde moje jutro staje się dzisiaj i tak odkładam to myślenie w nieskończoność,a przypuszczam, że nie to poeta miał na myśli.


Z racji mojej pokraczności i braku życiowego ogarnięcia zostawiłam pamiętnik w domu i nie, nie mam możliwości po niego pojechać. Dlaczego? No właśnie po to powstał ten blog, (a przynajmniej w pierwszych założeniach tak właśnie miało być) żeby ładnie to wszystko opowiedzieć, ale jak już niejednokrotnie się w życiu przekonałam, a Ty jeśli zaglądniesz tu jeszcze kiedykolwiek, również będziesz miał/miała okazję się o tym przekonać, w moim życiu nic nigdy nie wychodzi tak, jak sobie to wcześniej zaplanuję. Tak też było z moim biednym małym pamiętnikiem: przygotowałam go jako jedną z pierwszych rzeczy do zapakowania, ale dla pewności schowałam go jeszcze na chwilę do szuflady, żeby przez przypadek ktoś nie wpadł na pomysł przeczytania go i odkrycia tym samym wszystkich moich najskrytszych sekretów (jeśli ekscytują kogoś rozterki nad tym, że magic starsy są teraz takie drogie, albo że wyprzedali już wszystkie lśniące brokatem karteczki z w.i.t.c.h.) i tak wyszło, że w tej szufladzie został.



Aby móc opowiadać o tym, co dzieje się teraz, będę musiała na chwilę zawrócić i cofnąć się odrobinę w przeszłość, wcale nie tak daleką, jedynie do wakacji. Wydarzyło się bowiem wtedy coś, co sprawiło, że patrzę teraz na moje, z pozoru wciąż tak samo nudne życie, w odrobinę inny sposób. Jeśli nie zasnąłeś/zasnęłaś jeszcze nad tym bełkotem to zapraszam Cię w małą podróż do mojego pokręconego świata, w którym raz na czas udaje mi się dostrzec coś pozytywnego, choć ludzie mówią, że zwyczajnie nie potrafię docenić tego co dostaję od losu. Czy rzeczywiście los jest dla mnie tak bardzo łaskawy i to ja po prostu jestem tak bardzo wybredna? Część z tych rzeczy, o których Ci opowiem wydarzyła się naprawdę, słowo harcerza, którym nigdy nie byłam, ale to do Ciebie należy decyzja, w które z nich uwierzysz, a w które nie.


______
Wydarzenia ostatnich dni sierpnia uważam, za jedną z największych porażek swojego życia. No bo, jak można być tak ślepym i łatwowiernym, żeby uwierzyć, że szef, który uciekł z kasą, na którą 30 osób pracowało przez ponad 2 tygodnie, nagle z uśmiechem wróci, przeprosi za swoje zachowanie i odda każdemu według zasług z uwzględnieniem odsetek należnych za oczekiwanie. W konkursie na największego naiwniaka tej planety z pewnością mogłabym konkurować chociażby z larry shippers, które wciąż uparcie wierzą, że panowie ujawnią kiedyś swój skrzętnie ukrywany związek. Tak więc, wyszło na to, że przez ponad połowę wakacji tyrałam, jak wół, pracując po 18-20 godzin dziennie tylko po to, żeby w efekcie kolejny raz poczuć siarczysty policzek, wymierzony przez bezwzględną rzeczywistość. Pytanie brzmi: czy było warto? Przypuszczam, że na tym etapie mojej, jakże niezwykle fascynującej opowieści, pukasz się w czoło, bo odpowiedź wydaje się być dla Ciebie oczywista, czyż nie?



Nie jestem typem chwalipięty, wierz mi, ale jestem w pewnym stopniu dumna(?) z tego, więc pochwalę Ci się na czym polegała moja praca. Otóż, życie, które tak bardzo lubi bawić się moimi emocjami, podarowało mi kilkutygodniowy bilet do nieba, który, jak już wiesz, zawierał również twarde lądowanie w drodze powrotnej. Jednak co to był za bilet! Trafiłam do magicznej krainy spełniania muzycznych marzeń i w przeciągu zaledwie kilku tygodni miałam okazję przeciągnąć swoją szanowną (nie tak szanowną, jak ta, której właścicielką jest Pani Kardashian, ale wciąż) przez całą masę koncertów, na które w normalnych okolicznościach za nic nie byłoby mnie stać. Pewnie wcale nie chcesz tego wiedzieć, ale i tak powiem Ci, że dzięki tej pracy 2 razy (!) widziałam Arctic Monkeys, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż Alex Turner jest najbardziej perfekcyjnym człowiekiem na tej planecie. Zaraz za nimi, choć w sumie na równi z nimi uplasował się podwójny koncert Eda Sheerana, więc miałam szansę na żywo usłyszeć głos, o którym od tak dawna marzyłam i wierz mi, zarówno po pierwszym, jak i po drugim, przez kolejne kilka dni byłam emocjonalnym wrakiem. Zdecydowanie największą petardą tego lata był koncert Blink-182- w życiu nie bawiłam się lepiej, to było nawet lepsze od balu karnawałowego w przedszkolu! Była jeszcze całą masa innych, równie niesamowitych koncertów, jak np: Jake Bugg (tutaj wstaw łzy i miliony serc), Biffy Clyro, Imagine Dragons, Bruno Mars, Pharrell, Justin Timberlake (!), Tom Odell, The Killers, Sleeping With Sirens i wielu, wielu innych. Tak sobie teraz myślę, że po zobaczeniu i wysłuchaniu tych wszystkich koncertów zupełnie za darmo, to wręcz należało mi się stracić całą wypłatę. I nawet nie miałabym nic przeciwko, serio, bo za tyle muzycznych doznań,to do końca życia bym się nie wypłaciła, no i okej, jedynym problemem było to, że nie miałam jak, ani za co wrócić do Polski, a wrócić musiałam i to w przeciągu 5 dni, bo zaraz po tym zaczęła się największa, jak dotąd przygoda mojego życia....

ale o tym innym razem.

ahoj.

K.




0 komentarze:

Prześlij komentarz